Misjonarka z Liberii: dziękuję całej diecezji włocławskiej za pomoc
17 marca 2020 r.„Moja misja by się nie odbyła, gdyby nie pomoc wielu ludzi. To nie ja odbyłam tę misję, przeżyliśmy ją razem i naprawdę posiadam w sercu niesamowitą wdzięczność. Dziękuję całej diecezji włocławskiej za pomoc. Wielu księżom, siostrom zakonnym, misjonarzom, parafianom, dzieciom i ich rodzicom” - pisze po powrocie z misji, pochodząca z diecezji włocławskiej Patrycja Komorowska, wolontariuszka misyjna, która ostatnie miesiące spędziła w Liberii. Poniżej publikujemy jej świadectwo.
Jeśli chcesz naprawiać świat, to idź do domu i kochaj swoją rodzinę
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
W lipcu 2019 r. wyjechałam na misję do Liberii z moją współwolontariuszką. Liberia to państwo położone w zachodniej części Afryki. Sytuacja polityczna i gospodarcza tego kraju nadal jest niestabilna. Skąd pomysł o misjach? Pamiętam, jak w klasie maturalnej stałam razem z księdzem przed kościołem i tak bardzo wpatrywałam się w krzyż. Po kilku sekundach powiedziałam: „księże, ja pojadę na misję”. Nigdy wcześniej o tym nie myślałam. Z czasem już wiem, że wtedy Pan Jezus włożył w moje serce Jego pragnienie, dlatego odpowiedziałam na ten piękny głos! Po zdaniu matury, wyjechałam na studia do Wrocławia i od razu zaczęłam szukać wolontariatu misyjnego. Pan Bóg poprowadził mnie tak, że znalazłam Salezjański Wolontariat Misyjny Młodzi Światu, w który się bardzo zaangażowałam i starałam się rozwijać pragnienie, jakie miałam w sercu i dzięki Bożemu prowadzeniu udało mi się wyjechać!
Do wyjazdu przygotowywałam się cały rok. To nie ja decydowałam o miejscu, w które zostanę posłana. Zarówno ja, jak i moja koordynatorka i ksiądz prezes wsłuchiwaliśmy się, co mówi do nas Duch Święty na codziennej modlitwie. W grudniu 2018 r. usłyszałam, że jadę do Liberii. W tamtym momencie ogarnęła mnie niesamowita radość i pokój. Wiedziałam, że będzie dobrze! Jednak czekało mnie wiele przygotowań, m.in., szczepienia, wiza, ubezpieczenie, bilety, a przede wszystkim wsparcie finansowe dla placówki, do której wyjadę. Łącznie musiałam zebrać 10.000 zł, ale spokojnie, nie uzbierałam tego sama. Z Bożą pomocą, to Wy mi pomogliście!
Nadszedł dzień wylotu, kiedy jeszcze dostawałam wiele wiadomości: „Patrycja czy ty się nie boisz?”. Nie bałam się, bo przecież „WSZYSTKO MOGĘ W TYM, KTÓRY MNIE UMACNIA”. Czasem przychodziła mi do głowy myśl: „jak będę się komunikować z Afrykańczykami?”, ponieważ nie znam języka angielskiego (tylko w stopniu podstawowym), przez lata szkolne uczyłam się niemieckiego. I wiecie, co? Było to bardzo proste. Język miłości i rozmawiamy, co zrozumiałam dopiero po kilku dniach pobytu w Liberii. Po około 23 godzinach podróży, kiedy jechałam samochodem do placówki, moje oczy ujrzały prawdziwą Afrykę, czyli ogromną biedę, małe dzieci chodzące same po ulicach, biegające psy i kury, deszcz. Było to niesamowite, a na twarzy widniał nieustający uśmiech. Na miejscu pomagałam w prowadzeniu obozu wakacyjnego „Holiday Camp” dla dzieci i młodzieży. Było ich 550. Moim zadaniem było prowadzenie zajęć muzycznych, a szczególnie gra na gitarze.
Nie zapomnę, kiedy w pierwszych dniach przybiegły na placówkę dzieci. Poszłam z nimi na plac zabaw. Bawiłam się z jedną dziewczynką w piasku, gdy ona zobaczyła, że mam stopy w piachu to przykucnęła i zaczęła mi je wycierać. Nie ukrywam, że ta sytuacja wywołała u mnie łzy pełne wrażliwości i miłości.
Na początku bardzo przeszkadzała mi bariera językowa, dopóki nie podszedł do mnie Francisco. Rozmawialiśmy, że przecież najważniejsza jest miłość i obecność, a mówić można sercem. Po tej rozmowie bariera mnie opuściła.
W trakcie całego obozu wakacyjnego zaprzyjaźniłam się z jednym chłopcem Randallem. Spędzaliśmy razem czas na lekcjach gry na gitarze, zabawie, a szczególnie na modlitwie. Początkowo modliłam się wspólnie z moim małym przyjacielem, a pod koniec mojego wyjazdu przychodziła już cała gromadka dzieci. Śpiewaliśmy naszemu Niebiańskiemu Tacie piosenki, czuwaliśmy przy Nim i modliliśmy się w różnych językach. Randall był chłopcem w wieku szkolnym. Należał do biednej rodziny. Praktycznie przez cały mój pobyt przychodził w tych samych ubraniach. Bardzo bał się swoich rodziców. Wspominał mi, że często na niego krzyczą, a czasami go biją. Pamiętam, że była taka sytuacja, że Randall zgubił telefon, wołał mnie i szukał, krzycząc: „Patricia, Patricia”. Opowiedział mi o swoim problemie i prosił o pomoc. Postanowiłam, że napiszę list do jego rodziców z prośbą o dobre potraktowanie chłopca. Bardzo się o niego martwiłam i modliłam się prawie całą noc. Następnego dnia poznałam rodziców chłopca, którzy okazali mi wdzięczność za słowa, której ujęłam w liście. Byłam bardzo z nich dumna i szczęśliwa. Któregoś dnia, kiedy poszłam z chłopcem na wspólną modlitwę, zapytałam go, jakie ma marzenie. Odpowiedział mi, że bardzo chciałby pojechać na basen, na który jeździliśmy z dziećmi na zakończenie obozu. Kiedy się modliłam w małej kaplicy przed Najświętszym Sakramentem usłyszałam w sercu, żebym zapłaciła za tego chłopca i tak zrobiłam. Dla mnie był to mały gest, a kiedy poinformowałam o tym Randalla i jego rodziców było w nich takie szczęście, którego jeszcze nigdy w życiu na oczy nie widziałam. Tak mnie to wzruszyło, że przez najbliższe godziny płakałam. Do tej pory staram się utrzymywać kontakt z chłopcem. Jestem z niego bardzo dumna, nauczył się grać na gitarze i to płynnie, dlatego zostawiłam mu swój instrument.
Pod koniec mojego pobytu w Afryce zachorowałam na dur brzuszny (tyfus). Nie zapomnę do końca życia sytuacji ze szpitala. Ledwo żywa siedziałam na krześle, a lekarz powiedział mi, że zna tylko jedno zdanie po polsku „dla Jego bolesnej męki”. Zobaczyłam wtedy, jak Pan Bóg mnie ochrania, jak się o mnie troszczy, a przede wszystkim jak jest obecny w moim życiu. Czułam się wtedy bardzo słabo, ale byłam pewna, że moja choroba nie jest przypadkiem. Potraktowałam ją, jako współcierpienie z Jezusem, który zawisł dla nas na krzyżu. Obecnie jestem wdzięczna za doświadczenie choroby. Dzięki niej przewartościowałam swoje życie i doceniłam je.
Misje stały się częścią mojego serca. W Afryce poznałam wielu dobrych ludzi o wielkim sercu. Zobaczyłam, jak ważny jest Jezus, obecny w sercu napotkanej osoby. Doceniłam siłę modlitwy i Eucharystii. Bardzo dziękuję Jezusowi za Boże prowadzenie, za umiejętność porozumienia się z Afrykańczykami, pomimo braku znajomości języka. Serce naprawdę może wiele zdziałać, nawet poruszyć język.
Moja misja by się nie odbyła, gdyby nie pomoc wielu ludzi. To nie ja odbyłam tę misję, przeżyliśmy ją razem i naprawdę posiadam w sercu niesamowitą wdzięczność. Dziękuję całej diecezji włocławskiej za pomoc. Wielu księżom, siostrom zakonnym, misjonarzom, parafianom, dzieciom i ich rodzicom. Pamiętajcie, że każdy z nas jest misjonarzem, nie trzeba wcale jechać na drugi kraniec świata, wystarczy kochać ludzi, którzy są obok nas i mieć otwarte serce…, a to bywa czasami najtrudniejsze.
Chwała Panu!